Saoirse
Dziennik Saoirse - wpis piąty
Dzień rozpoczął się odwiedzin licznych gości w przybytku Alfredy. Zostaliśmy wezwani na patrol - wiedziałem, że zapisywanie się do Gildii poza bonusami okaże się mieć też inne strony medalu. Jutro mieliśmy iść na pustynię.
Później odwiedziliśmy Małopalcego, któremu przekazaliśmy najnowsze informacje, a on w zamian opowiedział nam o swojej historii z Zhentami i rewolucji, którą przeciwko nim rozpoczął. Alfreda przeszła również inicjację, zostając tym samym członkinią organizacji przestępczej. Niemniej jestem z niej całkiem dumny. Wyrobiła też dokumenty dla naszych przyjaciółek drowek, więc wspólnie je zanieśliśmy do ich domu. Przyjęły nas z niezwykłą jak na mroczne elfki gościnnością. Ygwe, którą wcześniej poznaliśmy, okazała się matką pozostałych dziewcząt. Obiecaliśmy wszystkie je polecić do straży, aby mogły znaleźć pracę, w której będą mogły robić to, co lubią. Obiecałem im też pokazać nasze łupy wojenne po powrocie z pustyni. Obawiam się, że przez różnice kulturowe mogę jednak nie mieć u nich szans.
Po nocy pełnej dziwnych snów udalismy się na miejsce zbiórki. Naszą misją miało być zgarnięcie ludzi zamieszkujących pustynię do miasta, odwiedzenie trzech wiosek i ogólny patrol. Naszym zdaniem misja ta była nieco bez sensu, ale zdecydowaliśmy się nie sabotować planu, a grzecznie wykonać pracę i zgarnąć wypłatę. Morale jednak były dość niskie, szczególnie gdy Lufra, dowodząca, opowiedziała nam podczas postoju o tym, jak utraciła dwie trzecie oddziału przy walce z armią nieumarłych. Nieco spanikowałem, ale szybko utrzymałem nerwy na wody i widząc niepokoje wśród pozostałych, wygłosiłem improwizowaną przemowę motywacyjną, by podnieść morale. Jakoś się udało, oceniłbym swoją pracę na zadowalającą. Obietnica dla Jaśminowego Rycerza została spełniona.
Dotarliśmy do pierwszej wioski - Sarii, gdzie nie pozostało nic interesującego, ale było miejsce do spania i czysta woda. Nocą oddaliliśmy się nieco z Lilą za potrzebą, co jednak zakończyło się niespodziewanym starciem z goblinoidami - prawdopodobnie mieszkając pod ziemią wykradali z wioski resztki drewna. Unieszkodliwiliśmy ich bez większych problemów. Rano czeka nas kolejna wędrówka. Męczące.
Dziennik Saoirse - wpis czwarty
Zadanie, które otrzymaliśmy od radnego Rubiego rozpoczęliśmy od zdobycia informacji na temat Pima Wurska - pracownika stajni, który został schwytany i okazał się Zentem (od niego wiadomo także, że pozostało ich w mieście jeszcze trzech). Zaprzyjaźniliśmy się więc z tamtejszą służbą i po kilku miłych słowach i poradach sercowych dowiedzieliśmy się, że Pim zadawał się z Julią. Dostałem też zaproszenie na turniej pokera od Zbyszka, całkiem miłego chłopca, ale naszym priorytetem tymczasowo byli szpiedzy. W stajni udało nam się odnaleźć pudełko ukryte i zapułapkowane, a w środku małe zwoje i matrycę z sekretnym kodem Zentów.
Podążając dalej śladem Zentów trafiliśmy na targ przy świątyni Waukeen, gdzie poznaliśmy sprzedawców: mistrza Jasaara handlującymi magicznymi przedmiotami wraz z małżonką, a także niejakiego sprzedawcę ubrań i przedmiotów z pustyni, który jednak średnio znał się na swoich towarach.
Kolejnym punktem stały się kanały, do których uzyskaliśmy dostęp. W niezbyt przyjemnej atmosferze poszukiwaliśmy podejrzanych śladów, gdy trafiliśmy na przesympatycznego sprzedawcę skór - kobolda Atle, który postanowił towarzyszyć nam w naszej misji. Dzięki jego pomocy trafiliśmy na kolejnych Zentów - niejakiego Tilo, który zajmował się likwidowaniem świadków i wspomnianą wcześniej Julię. Trzecim szpiegiem okazał się sprzedawca z targu imieniem Rudi, niejaki kartograf Zentów.
Nasza misja byłaby zakończona, gdyby nie to, że okazało się, że był jeszcze jeden szpieg - Kaine, którego odnaleźliśmy w Żebraczym Gnieździe i dopadliśmy po pełnym zwrotów akcji i wysiłku pościgu. Alfreda nalegała, żeby oddać go w ręce Małopalcego, co też zrobiliśmy, zapewne skazując na bycie obiektem tortur i psychopatycznej zemsty. No cóż, takie jest widocznie życie.
Zentowie okazali się wyznawcami nie tyle Baine'a, co jego syna - Iyachtu Xvima, a dowodził nimi mistrz Adonaj, który zdaje się, że chce uzyskać władzę w mieście, ale póki co znajduje się w Twierdzy w Zhentil, gdzie zbiera raporty.
Dziennik Saoirse - wpis trzeci
Jak udało mi się ustalić, poprzedniego dnia wyruszyliśmy do Żebraczego Gniazda, żeby odnaleźć Jakobiego - ten półelf doprawdy kosztuje nas więcej wysiłku, niż powinien. Na miejscu spotkaliśmy bardzo sympatyczny patrol tamtejszych mieszkańców. Jeden z nich - Bernard - wskazał nam drogę do namiotów, w których podejrzewał, że Jakobi przebywa. Udaliśmy się tam wszyscy razem, aby przeszukać miejsce. Złodziej był obecny i smacznie spał, kiedy go znaleźliśmy. Jakobi nie chciał współpracować i utrudniał nam zadanie, ale ostatecznie oddał amulet. Niestety chcąc uniknąć kary, postanowił zbiec z miejsca aresztowania. Lila na szczęście szybko zareagowała i powaliła półelfa przy pomocy metalowych kulek. Plan był tak skuteczny, że nawet ja padłem (haha! padłem!) jego ofiarą i w wyniku upadku ciąłem Jakobiego po nodze. Nie było to zamierzone, ale przynajmniej unieszkodliwiło go w razie dalszego stawiania oporu.
Wraz z Bernardem powróciliśmy do świątyni Tyra, gdzie władze przejęły przestępcę - oby za swoje zbrodnie otrzymał surową karę.
Wracając do tawerny usłyszeliśmy piękny śpiew - podążając za jego głosem niczym wędrowcy wprost w pułapkę harpii, trafiliśmy w ciemny zaułek, gdzie tajemniczą śpiewaczką okazała się mroczna elfka imieniem Yegwe Kalaran. Spytałem o treść pieśni, której nie rozumiałem i okazało się, że to piękna opowieść o miłości rycerki i niewolnika, dla którego poświęciła życie, a jej kochanek spędził resztę życia trwając przy jej grobie. Wspaniała historia, a już się bałem, że ten świat nie ma tak dobrych opowieści. W końcu nadszedł czas na wyczekiwany odpoczynek. Nie wiem, czy w domowym łożu wysłanym jedwabiem spałem kiedykolwiek tak dobrze, jak tutaj po tym męczącym dniu.
Po przekazaniu władzom Jakobiego pozostało nam jedynie zwrócić amulet Jaśminowemu Rycerzowi - następnego ranka ponownie udaliśmy się do ponurego grobowca, gdzie spoczywały jego zwłoki i odłożyliśmy zgubę na miejsce. Rycerz objawił nam się osobiście, aby przekazać nam kilka tajemniczych słów. Kazał nam też przekazać, że "duch mieszkańców doliny jest silniejszy niż myślicie", ale nie zdradził komu mamy to przekazać, co znacznie utrudnia nasze zadanie. W końcu poprosił też, abyśmy zabrali jego miecz i użyli go w walce z hordami nieumarłych. Rapier Jaśminowego Rycerza trafił więc w moje ręce, gdzie na pewno się nie zmarnuje - jest to całkiem ładna i przydatna broń. Na pewno będzie się świetnie prezentować wraz z kapeluszem Apollona. Ach, no i poza tym czeka nas wojna z siłami jakiegoś nekromanty. Kto wie, czy nie trafimy na lisza, tak jak sam Rycerz.
Po wykonaniu zadania i odebraniu nagród, poszliśmy razem z Orianą do Gildii Magów, aby przekazać wiadomość od jej mistrzyni. Z ciekawości udaliśmy się do środka, aby poznać samego Girima Bacha, arcymaga. Okazał się rozczarowująco nadęty i zamknięty w swojej bańce. Nie wyglądał, jakby często ruszał się spoza swojego biurka pełnego przysmaków. Ponadto wykonywał ewidentnie niechciana awanse w stronę Oriany, przez co czuła się niekomfortowo. Mało zachęcający człowieczek. Dalej poszliśmy załatwiać moje sprawy - w końcu potrzebowałem czegoś, co zwą tu "oficjalnym obywatelstwem". Szalony koncept, a samo jego zdobycie było dość męczące, ale ostatecznie się udało. Dostałem imię Saoirse Godnouchy i złożyłem przysięgę, że bronić będę swojego domu (co już mogę uznać za podpunkt nieważny, ponieważ w momencie składania przysięgi, domu w tym mieście nie posiadałem), dbać o współmieszkańców (również bardzo obszerny nakaz, pozostawiony zapewne do dowolnej interpretacji) i stać na straży prawa (muszę zatem przyswoić tutejsze prawo, bo trudno stać na straży czegoś, czego się nie zna). Dziewczyny zabroniły mi dalej drążyć tę sprawę, pozostałem więc sam ze swoimi wątpliwościami.
Dalej dzień minął nam miło - poszliśmy na na obiad do mistrzyni/matki Oriany, gdzie zjedliśmy i porozmawialiśmy w przyjemnej atmosferze. Później dołączyliśmy do Gildii Awanturników - nie wiem jeszcze, w jakim celu, ale ponoć tak łatwiej znaleźć pracę. Dodatkowo wpadliśmy na wieczorny trening, gdzie sprawdziliśmy swoje umiejętności bojowe. Moje okazały się mierne, więc wciąż myślę, że lepiej mi polegać na magii. Dzień ponownie zakończyliśmy w tawernie Lili. Kolejnego dnia za to przybytek nawiedziła grupa drowek z jeńcem - okazało się, że były tak miłe, że dopadły spiskowców, którzy planowali przejąć magiczne piwo Lili! Byłaby to niechybna strata, dobrze więc, że nasze nowe sojuszniczki stały na straży. W zamian potrzebowały wyrobienia dokumentów. Biedne dziewczęta będą musiały przejść ten sam żmudny proces chodzenia po tutejszych urzędach.
W końcu też znaleźliśmy pracę! W mieście ponoć grasują szpiedzy Zentów - radny, który zlecił nam to zadanie, powiedział, że jest ich trzech. Informacje wyciągnęli od jednego, który nieudolnie udawał chłopca stajennego. Wyciągnęli od niego listy pisane grypserą i broszkę z symbolem Bane'a, co nigdy dobrze nie wróży. Ale przynajmniej mamy co robić w kolejne dni!
Dziennik Saoirse - wpis drugi
Po wieczorze w karczmie nastała noc, a po niej poranek. Zebraliśmy się wspólnie w karczmie, gdzie wraz z Orianą dyskutowaliśmy przy śniadaniu, Lila zaś robiła coś podejrzanego, co w końcu postanowiliśmy sprawdzić. Okazało się, że była w posiadaniu przedmiotów magicznej mocy - Piwa od Maga z Samotnej Góry. Ponoć to niezwykle potężna postać, którą Lila miała zaszczyt osobiście poznać. Piwo zabierała z nami w drogę, co może okazać się pomocne w przyszłości. Wkrótce do karczmy zawitał wysłannik ze zleceniem - ponownie, jak na zawołanie praca sama pcha mi się do rąk w tym miejscu! Mieliśmy odzyskać towary zagubione przez kogoś zwanego Małopalcym. Dowiedzieliśmy się, że jest to zarządca kabaretu, do którego udaliśmy się zgłosić naszą kandydaturę do wykonania zlecenia. Po drodze spotkaliśmy przemiłe mroczne elfki, których blednące pajęcze piętna na twarzy wskazywały na utratę błogosławieństwa Lolth. Lila była tak miła, że zaoferowała im swoją pomoc w osiedleniu się w mieście.
Kabaret przypominał mały teatr z dużą ilością nagości. Trudno mi oceniać wartość artystyczną, bo od razu udaliśmy się porozmawiać z reprezentantem Małopalcego - niziołkiem imieniem Makamil. Towary, które mieliśmy odzyskać, były akcesoriami potrzebnymi aktorom do występów. Dodatkowo osoby wcześniej wysłane po towary, zaginęły. Zgodziliśmy się więc odzyskać skrzynie z katakumb w imię sztuki, choć grobowce są dziwnym miejscem na trzymanie rekwizytów. Po drodze na miejsce zgarnęliśmy Cormica i Mokusza, który przy okazji powiedział nam o problemach z nieumarłymi w katakumbach. Mieliśmy więc szansę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, a dodatkowo może odnaleźć zaginionych Jakobiego, Wersycję, Betty i Bruna. Skierowano nas do grobu Jaśminowego Rycerza - ponoć jakiegoś elfiego bohatera. Po nudnej przeprawie przez tunele i spotkaniu tutejszych nieumarłych strażników, którzy nas puścili po okazaniu odpowiedniego dokumentu, dotarliśmy na miejsce. Od razu odnaleźliśmy też jedną z zaginionych, niestety była już martwa. Kierując się dalej odkrywaliśmy kolejne zwłoki biednych pracowników teatru.
Gdy dotarliśmy do sarkofagu Rycerza, nie zdążyliśmy przyjrzeć się dobrze niczemu, gdy zaatakowały nas dwaj nieumarli - jakaś zjawa i duch samego Jaśminowego. Walka była intensywna, niemniej wyszliśmy z niej zwycięsko. Uszedłem z życiem dzięki rzuceniu iluzji mego patrona, niemniej nieco się tym odsłoniłem przed moimi towarzyszami. Zadawały później trochę pytań, ale je zbyłem, więc może dalej drążyć nie będą. Odnaleźliśmy po walce zagubione rekwizyty, pudło było dobrze zamknięte, więc nie mogliśmy zajrzeć do środka, by upewnić się, że zabieramy dobrą skrzynię. Musieliśmy zaryzykować. Przy okazji szukając tropów co do źródła nieumarłych, zdecydowaliśmy się zajrzeć do sarkofagu Rycerza. Ku naszemu wzburzeniu okazało się, że został obrabowany. Prawdopodobnie medalion zmarłego został skradziony przez Jakobiego - półelfa, którego zwłok nie odnaleźliśmy jako jedynych. Nie zdziwiłbym się, gdyby duch był bardzo oburzony i zesłał na to miejsce klątwę. Mieszkańcy tego świata potrafią być bezmyślni. A do tego kraść? Do tej pory coś się we mnie przewraca na samą myśl.
Nie znalazłszy Jakobiego w katakumbach, wróciliśmy do kabaretu, aby oddać skrzynię. Sam Małopalcy przyjął towar i zapłacił za naszą pracę. Powiedział nam też jak wygląda Jakobi (czarne włosy, pociągła twarz, bardzo zielone oczy i głupkowaty uśmiech). Zebraliśmy się, aby rozpocząć poszukiwania, choć byliśmy ogromnie zmęczeni i głodni. Dziewczęta bardzo jednak naciskały, żeby udać się tropem złodzieja już teraz, uległem więc, pokonany. W tawernie dowiedzieliśmy się od postronnego obserwatora, że miesiąc temu Jakobi dokonał kradzieży z napadem - obrzydliwa istota, widać, że złodziejstwo trzymało się go od dawna. Dziewczęta wysnuły wniosek, że skoro był notowany, to jego trop mógł pozostać u straży w którejś z bram. Od razu tam ruszyły, a ja, mimo że ledwie trzymałem się na nogach, podążyłem za nimi.
Dalej nie jestem pewien, co się działo, jeśli mam być szczery. Musiałem być jednak bardzo przekonujący w moim udawaniu przytomności, dziewczyny bowiem ganiały mnie po całym mieście pół nocy. Mam nadzieję, że one chociaż wiedziały, co robiły i że to przemęczenie nie poszło na marne. Gdybym wiedział, że nie mają żadnego szacunku do zdrowego rytmu dobowego, to bardziej bym się oszczędzał. Być może użyłem zbyt wiele magii lub zaczerpnięcie obrazu mojego patrona było zbyt męczące. Będę musiał lepiej rozkładać siły następnym razem. Niemniej odnalezienie złodzieja jest ważne, szczególnie jeśli naruszył tym jakiś balans między życiem, a śmiercią w tym mieście. A dodatkowo - dla zasady - złodzieja należy ukarać.
Dziennik Saoirse - wpis pierwszy
Pierwszą rzeczą, jaką rzuciła mi się w oczy w tym przedziwnym świecie była jego mdłość. Mdłe kolory, zapachy i smaki nieco mnie zniechęciły, lecz nie na długo, albowiem mimo wszystko ciekaw jestem tajemnic i niuansów tego całego "Faerunu". Przemiła grupa drwali ugościła mnie i wskazała drogę do najbliższego miasta zwanego Twierdzą Sztyletów. Bardzo wiele miejsc jest tu nazwanych na cześć sztyletów, a jednak żadnego jeszcze nie zauważyłem w ich pobliżu. Zwykle i tak wolę rapiery, niemniej zdaje się, że swój zgubiłem w trakcie podróży. Ogromna strata, ale może poza sztyletami znajdę jakieś zastępstwo u tutejszego kowala. Miasto również nie grzeszyło szykiem i kolorami, ale jego mieszkańcy już byli tak ogromnie zróżnicowani pod względem charakterów, wyglądu i zachowań, że szybko o tym zapomniałem. Szalone miejsce.
Po szybkim zwiedzaniu zgłodniałem nieco i mimo bladości tutejszego jedzenia udałem się na posiłek. Pomyślałem także, że pora znaleźć jakieś zajęcie, aby bardziej wmieszać się w tłum i zarobić nieco tutejszej waluty. Jak na zawołanie w moje ręce trafił zwitek papieru z ofertą pracy. Przeznaczenie lub przypadek - zaciekawiłem się. Udałem się do wieży tutejszej magini, aby zaoferować swoje skromne usługi. Na miejscu spotkałem przeciekawą osóbkę - w pierwszej chwili myślałem, że to mała dziewczynka, a jednak okazało się później, iż była to niziołka w wieku zbliżonym do mojego - sprytne! Lila, przedstawiła się. W wieży powitała nas asystentka magini, sympatyczna i rogata operatorka zaklęć imieniem Oriana. Razem mieliśmy podjąć się misji zleconej przez Erlatę Szarą - dość mroczną osobę, ale niewątpliwie ważną w tych okolicach. Zadanie polegało na udaniu się do okolicznej wsi Cytryszewice i pomocy niejakiemu Apollonowi w odpędzeniu inwazji nieumarłych. Brudna sprawa. Dołączyć do nas mieli dodatkowo dwaj najemnicy - Mokusz, krasnolud będący klerykiem oraz Cormick, niezwykle przyjazny półork, który mimo że intelektem nie grzeszył, to serce miał ze złota. Nasza wyprawa rozpoczęła się.
Droga była długa, acz obyło się bez nieprzyjemności. Obiad zjedliśmy w gospodzie, gdzie poznaliśmy się bliżej, a nawet zaoferowaliśmy układ tamtejszemu oberżyście i jego żonie, by w zamian za pieniądze odprowadzić ich do miasta w drodze powrotnej. Wspaniały dzień. Dowiedzieliśmy się, że Cormick został odrzucony przez swój klan, bo nie spełniał ich wymagań. Biedactwo, musiał przeżyć odrzucenie przez najbliższych. Szczęśliwie odnalazł nowy dom w tym dziwnym miejscu. Po posiłku udaliśmy się w dalszą drogę.
Cytryszewice okazały się niezwykle ubogą osadą, a sam mistrz Apollo zamieszkiwał tamtejszy chlewik. Szydzono z niego wśród ludu, więc nie cieszy się chyba wielkim szacunkiem jak na mistrza. Okazał się jednak bardzo uprzejmym i przyjaznym knurem, z którym ustaliliśmy szczegóły naszej misji. Mistrz potrzebował zwłok tutejszych zombie do swoich badań, a my mieliśmy je dostarczyć. Ponoć odpędzenie trupów magią spotkało się z jakimś oporem, a sama horda może mieć w swoich szeregach hierarchię. Zapewne jest na usługach jakiegoś potężnego nekromanty, czemu jednak ktoś miałby nawiedzać takie nieznaczące i małe miasteczko? Odczekaliśmy dzień, aby nocą upolować trupy, które ponoć wtedy wychodzą i nękają mieszkańców, którzy uzbrojeni chowają się po domach. Biedactwa.
Natrafienie na zombie okazało się nie takie łatwe, mimo że chodziliśmy dość głośno, wołaliśmy i wyglądaliśmy dość smacznie. W końcu jednak się udało i cała gromada objawiła nam się na jednym z pól. Walka była krótka i satysfakcjonująca - moi towarzysze potrafią świetnie władać zarówno bronią, jak i czarami. Ja sam wykończyłem aż trzech, testując swoje nowe moce - czy raczej moce mojego tzw. patrona. Zombie na czary odporne nie były, prawdopodobnie, jak później ustaliliśmy, mogły być zbyt daleko od źródła swoich antymagicznych umiejętności. Dodatkowo dostrzegliśmy na zwłokach symbole (towarzysze powiedzieli, że są utgardzkie), które świadczyły, że trupy były mocno po terminie i prawdopodobnie czekały w stanie znośnym od dawnych czasów. Nie wiemy tylko na co lub na kogo. Zabraliśmy zwłoki dzięki sile Cormicka i zwycięsko udaliśmy się do Apolla, który od razu przystąpił do badań w asyście Oriany.
Okazało się, że każdy z zombie miał w głowie dziwną kulkę - niesamowite jak kreatywni bywają nekromanci mimo swoich odrzucających zainteresowań. Apollo wysnuł teorię, iż trupy połączone były ze sobą, a dzięki kulkom przekazywały informacje i rozkazy między sobą. Przedziwna technika. Apollo podziękował nam za pomoc, a mnie udało się wyperswadować otrzymanie w ramach bonusu jego kapelusza, albowiem spodobał mi się i uznałem, że będzie mi pasował. Apollo to przemiła świnia i zasłużył na wszelką pomoc. Wyspaliśmy się po ciężkiej nocy i następnego dnia ruszyliśmy w drogę powrotną do Twierdzy, oczywiście zgodnie z obietnicą zabierając po drodze gospodarza tawerny z żoną, również przemiłą diablicą, która ukrywała się dotychczas nie chcąc stać się obiektem uprzedzeń rasowych. Na miejscu otrzymaliśmy nagrodę pieniężną, zdaliśmy relację magini i pozostaliśmy samym sobie, zaproponowałem więc świętowanie skończonej misji przy trunkach. Lila pokazała nam miejsce, w którym pracuje, udając córkę właścicieli - przekonująca, acz zabawna szopka - i bawiliśmy się długo, myśląc, co zrobimy dalej. Przyznaję, nie jest to towarzystwo, którego się spodziewałem odnaleźć, ale to tylko lepiej.
Comments