Remove these ads. Join the Worldbuilders Guild
Mon 12th Feb 2024 07:45

Histoires courtes, pt 1

by Arlo

"Jesteś sam?"
Wystraszony patrzył na górującego nad nim mężczyznę. Połą płaszcza osłaniał go przed wzrokiem czyścicieli, którzy zbierali konających z bruku i wrzucali ich na wóz. Wszystko go bolało po otrzymanych wcześniej kilku razach kijem.
"Rozumiesz co mówię?"
Nie odrywając spojrzenia od twarzy nieznajomego ukrytej w cieniu, kiwnął głową.
"No dobrze. To jeszcze raz - jesteś sam?"
Ponownie przytaknął. Ze strachu potarł bolące przedramię.
"Nie bój się, nic ci nie zrobię. Boli?" - zapytał, wskazując na rękę chłopaka - "Wybacz to szarpnięcie, chciałem cię po prostu szybko ściągnąć z widoku."
Mężczyzna wyjrzał na ulicę i przez chwilę obserwował ją bez słowa.
"Masz gdzie iść?"
Pokręcił przecząco głową, z zakłopotaniem spuszczając wzrok.
Obcy przykucnął przed chłopakiem, przyglądając mu się.
"Jak masz na imię?"
Popatrzył na niego zdziwiony i wzruszył ramionami.
"Hum, to chyba naprawdę jesteś sam."
Wyprostował się, wyjrzał jeszcze raz na ulicę i cofnął się od niego o krok.
"Chodź, na razie powinieneś się ukryć. Schronisz się we Frater."
 
"- Jesteś tego pewny? To coś na pewno przysporzy nam wszystkim kłopotów.
- To... "coś"? Nigdy bym nie pomyślał, że tak nisko postrzegasz sieroty...
- Dobrze wiesz o czym mówię! Ten... Ten chłopak. To przecież jakieś dziwadło. Nie wygląda jak normalny człowiek. Nie wygląda w ogóle jak człowiek.
- Nie przesadzasz trochę?
- Zobaczysz, że spotka nas kara boska za to, że pomogłeś temu pomiotowi.
- Zabranie małego chłopca z ulicy będzie akurat tym czynem, za który spotka nas kara?
- Dżuma to sprawka takich jak on. Teraz-
- Ani słowa więcej. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że kwestionujesz moje decyzje, to będziesz miał problem z powiedzeniem czegokolwiek."
Mężczyźni przez chwilę stali w ciszy, po czym jeden z nich pospiesznie opuścił pomieszczenie. Drugi podszedł do jednej ze ścian, przystanął bez słowa. Potem odwrócił się i również wyszedł.
Siedział w pokoju obok na pryczy, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Zakrył się kocem i nie słyszał już nic więcej.
 
"I wtedy tutaj podważasz, przekręcasz i masz otwarte."
Dobiegło go ciche kliknięcie z pudełka i faktycznie zamek opadł głucho na ziemię.
"Trzymaj" - mężczyzna podał mu kilka podłużnych przedmiotów z nacięciami na jednym z końców - "Przy pierwszym cię przeprowadzę, ale drugi zrobisz już sam."
Ciszę w pomieszczeniu przerywało tylko klikanie zapadek w zamku.
"Nieźle. Naprawdę dobrze ci to poszło. Może uda ci się opanować to tak dobrze, jak skradanie i ukrywanie się w ciemności."
"Poćwiczysz otwieranie zamków, to przejdziemy do nauki walki."
 
"- Chcesz to tak zostawić?
- Przecież nawet pies zacznie reagować, jak zawoła się kilka razy tak samo."
 
"- Ale-
- Nie."
Patrzył na nią zmieszany. Zostali przydzieleni do jutrzejszego wypadu i chciał ustalić... cokolwiek.
"- Li- Lili-
- Zamilcz. Wyjdź stąd.
- Ale ja chciałem tylko
- Nie obchodzi mnie to! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie zbliżaj się do mnie, a najlepiej się w ogóle nie odzywaj."
Wystraszony jej nagłym wybuchem szybko opuścił pokój.
 
"Idź sprawdź drugą część dzielnicy, nie musisz chodzić za mną."
Po tonie rozpoznał, że chciał się go po prostu pozbyć. Przytaknął i ruszył we wskazanym kierunku - Dechetowi nie zależało na towarzystwie tego frate.
Mieli odnaleźć mężczyznę, który podobno miał smykałkę do hazardu - wygrane były podejrzanie często po jego stronie. Komuś się to nie spodobało i w mieście z którego pochodził, został wystawiony list gończy. A potem doszły wieści, że był on widziany w drodze do Paryża.
Bastien chciał, żeby tego szulera odnaleźć i przyprowadzić do niego.
Młody mężczyzna z bujną czupryną brązowych włosów i pojawiającym się zarostem. Ubrany w skórznię i-
Minął go dokładnie taki osobnik. Rozglądając się nerwowo, pospiesznie wszedł do najbliższej wąskiej uliczki. Idealnie, bo nie mógł wiedzieć, że po zakręcie w lewo kończy się ona na ścianie jednej z kamienic.
Dechet pokonał zakręt i zobaczył jak bezradnie stanął w zaułku.
"H-hej! Szukam pew-"
Nie zdąży dokończyć, gdy poczuł ostry ból w prawej ręce i odruchowo odskoczył do tyłu.
"Nie! Żywcem mnie nie weźmiecie!"
Patrzył na Decheta ze strachem, oburącz ściskając niewielki miecz. Rękaw wokół rany zabarwił się od krwi.
"- Zaraz... Dziecko? Łowcy nagród wysyłają teraz podrostków?
- Żadne dziecko i żadni łowcy - odpowiedział zaciskając palce na cięciu, nieporadnie próbując powstrzymać krwawienie - Jestem z tutejszego Frater. Jego przywódca chciałby cię poznać.
- Poznać? Chyba w celu pozyskania nagrody?! - zapytał zdezorientowany, w dalszym ciągu celując ostrzem w chłopaka.
- Jakbym chciał cię zabić, to już byś nie żył i nie byłoby tej rozmowy."
Uniósł delikatnie ręce, chcąc pokazać brak złych zamiarów. Po chwili wahania, stojący mu naprzeciw opuścił miecz i zmieszany spojrzał na rozciętą rękę.
"Zaraz się zagoi." zapewnił, chociaż bolało jak diabli.
"Idziesz?" zapytał i nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku wyjścia z uliczki. Za sobą usłyszał kroki podążające jego śladem.
 
"- To jak teraz do ciebie mówić? Prestidigitateur jest trochę... długie. Nie mogli wymyśleć nic krótszego?
- Wymyślili. Mówią mi Presti.
- Dziwne, ale faktycznie do ciebie pasuje.
- A tak właściwie... Dlaczego na ciebie-
- Presti!"
Wołał go jeden z frate.
"- Później?
- Jasne."
 
Presti szybko odnalazł się we Frater. Zjednywał sobie innych swoim wygadaniem i umiejętnością dostosowania się do nowych warunków.
Dechet nie miał możliwości, aby coś takiego pokazać ze swojej strony. Ale przynajmniej szuler traktował go neutralnie - przy sporadycznych kontaktach nie odnosił do niego z niechęcią i nie bawił się ignorowanie go. Po prostu nie nawiązywał dodatkowego kontaktu. Chłopak nie miał mu tego za złe. Był przecież dziwacznym wyrzutkiem. O dziwnie smukłej sylwetce. Diabelskich uszach. Niepokojących oczach.
Było mu tylko żal. Ale nie chciał go stawiać w negatywnym położeniu względem pozostałych frate.
 
"- Cholera! Zgubiliśmy go! Teraz Bastien nas...
- Jak to? Jest przecież przed nami. Koło tych beczek, pod szyldem krawca."
Dwójka mężczyzn wytężyła wzrok w kierunku wskazanym przez chłopaka. Pod ścianą kamienicy widzieli tylko ciemność. Minęła chwila i kilka metrów dalej, w nikłym świetle dogasającej pochodni dostrzegli przemykającą się postać.
"- Jest!
- Zaraz... Ty go tam widziałeś cały czas?!
- No tak... A wy nie?"
 
Bryłki dziwnie grzechotały w woreczku. Były półprzezroczyste. Nigdy czegoś takiego nie widział. Nie interesował się zielarstwem, ale biorąc pod uwagę jak skrzętnie były ukryte u tamtego kupca, to musiało być to coś rzadkiego. I zapewne cennego.
Jeszcze kilka ulic i stał pod sklepem zielarza, do którego miał to dostarczyć. Po wejściu do środka od razu uderzyła go mieszanka zapachu ziół, eliksirów, proszków i sam nie wiedział czego jeszcze.
"W czym mogę pomóc?"
Przy jednym z regałów stała niska kobieta. Bardzo niska kobieta. Miała wzrost dziecka, ale wyglądała na dorosłą. Ale głównie jego zainteresowanie wzbudził jeden element jej wyglądu. Albo dwa. Miała szpiczaste uszy, podobne do jego własnych. Ona nie mogła ich dostrzec, skrzętnie ukrytych pod materiałem kaptura.
"- T-twoje zamówienie z Frater.
- Oh, świetnie! Wiedziałam, że mogę liczyć na jego szybką pomoc!"
Kobieta podeszła bliżej aby odebrać od niego woreczek i z bliska spojrzała mu w twarz.
"- Ty chyba nie jesteś stąd?
- Jestem.
- Ale rodzice chyba pochodzili z innej krainy?
- ...
- Oj, już się tak nie obrażaj. Zwykła ko-ko-kobieca ciekawość."
Zniknęła na chwilę na zapleczu, a gdy wróciła, wręczyła mu małe zawiniątko.
" Zapłata. Tylko nie potrząsaj tym za bardzo. Najlepiej odnieś od razu Bastienowi. Po ko-ko-kolejne zamówienie zgłoście się za dwa tygodnie."
 
Lubił słuchać muzyki i śpiewu, dlatego gdy na Placu la Contrescarpe dobiegły go oklaski, to skierował się do stojącej tam grupy ludzi. Trupa cyrkowa. Połykacze ognia, żonglerzy, tancerki, poskramiacz wielkiego węża. Dechet patrzył głównie na dwóch mężczyzn stojących po krańcach całego tego występu. I na to jak do niego przygrywali .
 
Kolejnego dnia przechodził pomiędzy stoiskami na targu, aby znaleźć to, co chodziło mu po głowie. Mógłby sobie umilać czas przygrywając na czymś. Lutnia była za duża, bębenek tym bardziej, a flet... Nie, zdecydowanie nie.
Zwrócił uwagę na prostokąt błyszczący na jednym ze straganów. Harmonijek było tam kilkanaście do wyboru - od najprostszych do bogato wykonanych i posiadających własne kuferki.
Wykorzystał zamieszanie pomiędzy kupującymi na kramie obok i w rękawie trzymał już niewielki stalowy bloczek. Na tyle lichy, żeby jego brak kupiec zauważył, jak on będzie już w innej części miasta.
 
"Dzisiaj idziesz ze mną. Chcę cię nauczyć jeszcze czegoś, chłopcze."
 
Dulla z wdzięcznością przejęła od niego z flakon z dziwną, fioletową mazią w środku.
"Bardzo ci dziękuję ko-ko-kochaniutki. Ta biedna ko-ko-kobieta może w ko-ko-końcu odpocznie."
Dechet pomyślał, że nie pilnuje się tak już ze swoją wadą wymowy przy nim. Faktycznie, ostatnio często jego doręczenia były do niej. Teraz wpadał do niej z wizytami tak o, przy okazji. Bliższej lub dalszej.
" - A jak ci idzie granie?
- Wydaje mi się, że coraz lepiej.
- To wspaniale. Musisz mi kiedyś coś zagrać. Przy ko-ko-kolejnej wizycie.
- Pojutrze mam od ciebie odebrać opatrunki dla Frater. Może być?
- Jak najbardziej! Tylko-ko-ko przyjdź po zamknięciu sklepu."
 
Ramię swędziało go od dziwnego proszku, który rozsypał się na niego z jednej z półek Plecami boleśnie przylegał do regału, do którego niezgrabnie odczołgał się po podłodze. Na ziemi wylądował po utracie równowagi. Zaraz po tym, jak gwałtownie cofając się do tyłu, potknął się o niewielkie skrzynie stojące na zapleczu. Chwilę wcześniej pojawiła się przed nim postać... ptaka? O sylwetce człowieka? Człowieka wyglądającego jak ptak?
A dopiero co zielarka powiedziała, że ma mu coś ważnego do przekazania. Albo pokazania.
"Co jest kurwa..."
 
Mimo, że odwiedził ją już kilkukrotnie, dalej nie mógł zrozumieć tego co zobaczył tamtej nocy. Dulla bardzo spokojnie wyjaśniła mu, że jest ara... arrrakokrą?
Dechet słyszał o przypadkach, gdzie choroba wykręcała kończyny na wszystkie możliwe strony lub komuś wyrastało owłosienie gęste jak futro. Ale... pióra? I twarz zniekształcona na tyle, że wyglądała jak kurzy dziób?
Równie dziwne było to, że gdy ich ręce się zetknęły gdy wyglądała jak kobieta, to nie wyczuł piór czy skrzydeł. Powiedziała mu, że jej prawdziwa postać mogłaby nie przypaść do gustu mieszkańcom Paryża, więc przyjmowała ona ową sylwetkę.
Chłopak dalej mało z tego rozumiał. Potem przyjął to jako coś faktycznego.

Continue reading...