Pierwszą rzeczą, jaką rzuciła mi się w oczy w tym przedziwnym świecie była jego mdłość. Mdłe kolory, zapachy i smaki nieco mnie zniechęciły, lecz nie na długo, albowiem mimo wszystko ciekaw jestem tajemnic i niuansów tego całego "Faerunu". Przemiła grupa drwali ugościła mnie i wskazała drogę do najbliższego miasta zwanego Twierdzą Sztyletów. Bardzo wiele miejsc jest tu nazwanych na cześć sztyletów, a jednak żadnego jeszcze nie zauważyłem w ich pobliżu. Zwykle i tak wolę rapiery, niemniej zdaje się, że swój zgubiłem w trakcie podróży. Ogromna strata, ale może poza sztyletami znajdę jakieś zastępstwo u tutejszego kowala. Miasto również nie grzeszyło szykiem i kolorami, ale jego mieszkańcy już byli tak ogromnie zróżnicowani pod względem charakterów, wyglądu i zachowań, że szybko o tym zapomniałem. Szalone miejsce.
Po szybkim zwiedzaniu zgłodniałem nieco i mimo bladości tutejszego jedzenia udałem się na posiłek. Pomyślałem także, że pora znaleźć jakieś zajęcie, aby bardziej wmieszać się w tłum i zarobić nieco tutejszej waluty. Jak na zawołanie w moje ręce trafił zwitek papieru z ofertą pracy. Przeznaczenie lub przypadek - zaciekawiłem się. Udałem się do wieży tutejszej magini, aby zaoferować swoje skromne usługi. Na miejscu spotkałem przeciekawą osóbkę - w pierwszej chwili myślałem, że to mała dziewczynka, a jednak okazało się później, iż była to niziołka w wieku zbliżonym do mojego - sprytne! Lila, przedstawiła się. W wieży powitała nas asystentka magini, sympatyczna i rogata operatorka zaklęć imieniem Oriana. Razem mieliśmy podjąć się misji zleconej przez Erlatę Szarą - dość mroczną osobę, ale niewątpliwie ważną w tych okolicach. Zadanie polegało na udaniu się do okolicznej wsi Cytryszewice i pomocy niejakiemu Apollonowi w odpędzeniu inwazji nieumarłych. Brudna sprawa. Dołączyć do nas mieli dodatkowo dwaj najemnicy - Mokusz, krasnolud będący klerykiem oraz Cormick, niezwykle przyjazny półork, który mimo że intelektem nie grzeszył, to serce miał ze złota. Nasza wyprawa rozpoczęła się.
Droga była długa, acz obyło się bez nieprzyjemności. Obiad zjedliśmy w gospodzie, gdzie poznaliśmy się bliżej, a nawet zaoferowaliśmy układ tamtejszemu oberżyście i jego żonie, by w zamian za pieniądze odprowadzić ich do miasta w drodze powrotnej. Wspaniały dzień. Dowiedzieliśmy się, że Cormick został odrzucony przez swój klan, bo nie spełniał ich wymagań. Biedactwo, musiał przeżyć odrzucenie przez najbliższych. Szczęśliwie odnalazł nowy dom w tym dziwnym miejscu. Po posiłku udaliśmy się w dalszą drogę.
Cytryszewice okazały się niezwykle ubogą osadą, a sam mistrz Apollo zamieszkiwał tamtejszy chlewik. Szydzono z niego wśród ludu, więc nie cieszy się chyba wielkim szacunkiem jak na mistrza. Okazał się jednak bardzo uprzejmym i przyjaznym knurem, z którym ustaliliśmy szczegóły naszej misji. Mistrz potrzebował zwłok tutejszych zombie do swoich badań, a my mieliśmy je dostarczyć. Ponoć odpędzenie trupów magią spotkało się z jakimś oporem, a sama horda może mieć w swoich szeregach hierarchię. Zapewne jest na usługach jakiegoś potężnego nekromanty, czemu jednak ktoś miałby nawiedzać takie nieznaczące i małe miasteczko? Odczekaliśmy dzień, aby nocą upolować trupy, które ponoć wtedy wychodzą i nękają mieszkańców, którzy uzbrojeni chowają się po domach. Biedactwa.
Natrafienie na zombie okazało się nie takie łatwe, mimo że chodziliśmy dość głośno, wołaliśmy i wyglądaliśmy dość smacznie. W końcu jednak się udało i cała gromada objawiła nam się na jednym z pól. Walka była krótka i satysfakcjonująca - moi towarzysze potrafią świetnie władać zarówno bronią, jak i czarami. Ja sam wykończyłem aż trzech, testując swoje nowe moce - czy raczej moce mojego tzw. patrona. Zombie na czary odporne nie były, prawdopodobnie, jak później ustaliliśmy, mogły być zbyt daleko od źródła swoich antymagicznych umiejętności. Dodatkowo dostrzegliśmy na zwłokach symbole (towarzysze powiedzieli, że są utgardzkie), które świadczyły, że trupy były mocno po terminie i prawdopodobnie czekały w stanie znośnym od dawnych czasów. Nie wiemy tylko na co lub na kogo. Zabraliśmy zwłoki dzięki sile Cormicka i zwycięsko udaliśmy się do Apolla, który od razu przystąpił do badań w asyście Oriany.
Okazało się, że każdy z zombie miał w głowie dziwną kulkę - niesamowite jak kreatywni bywają nekromanci mimo swoich odrzucających zainteresowań. Apollo wysnuł teorię, iż trupy połączone były ze sobą, a dzięki kulkom przekazywały informacje i rozkazy między sobą. Przedziwna technika. Apollo podziękował nam za pomoc, a mnie udało się wyperswadować otrzymanie w ramach bonusu jego kapelusza, albowiem spodobał mi się i uznałem, że będzie mi pasował. Apollo to przemiła świnia i zasłużył na wszelką pomoc. Wyspaliśmy się po ciężkiej nocy i następnego dnia ruszyliśmy w drogę powrotną do Twierdzy, oczywiście zgodnie z obietnicą zabierając po drodze gospodarza tawerny z żoną, również przemiłą diablicą, która ukrywała się dotychczas nie chcąc stać się obiektem uprzedzeń rasowych. Na miejscu otrzymaliśmy nagrodę pieniężną, zdaliśmy relację magini i pozostaliśmy samym sobie, zaproponowałem więc świętowanie skończonej misji przy trunkach. Lila pokazała nam miejsce, w którym pracuje, udając córkę właścicieli - przekonująca, acz zabawna szopka - i bawiliśmy się długo, myśląc, co zrobimy dalej. Przyznaję, nie jest to towarzystwo, którego się spodziewałem odnaleźć, ale to tylko lepiej.